Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nicy. Wygląda on, jak gdyby prawa jego ręka, która spełnia to, co głowa pomyśli.
A Witoldowa głowa roiła myśli wielkie.W komnacie nowogrodzkiego zamku zamknęli się trzej mężowie.
Jest to Witold, Zbigniew i król. Zbigniew siedzi spokojny przy Jagielle, podczas kiedy wielki kniaź chodzi szerokim krokiem po komnacie, rzucając gromkie słowa. Niekiedy zatrzyma się przy biskupie z zaciśniętemi pięściami, jak gdyby go chciał rozszarpać. On, który zwykle tak panuje nad sobą, w tej chwili puścił wodze gniewowi.
— Wybije dla was godzina, mnichy. Nie będziecie więcej dzierżyli koron królewskich. Tam, przy ołtarzu wasza władza, a tu wam wara!
— Bronimy prawa kościoła, który jest fundamentem wszelkiej władzy, bo władza pochodzi od Boga. Tylko przez nasze ręce królowie rządzą ludami. Wasza Wysokość dla swych ambitnych celów chcesz nas poróżnić ze Stolicą Apostolską, podając ręce heretykom najstraszliwszym, jakich piekło wydało.
— Dość! — krzyknął Witold, uderzając w stół pięścią. — Czechy garną się pod naszą opiekę i my ich weźmiem. Wreszcie Korybut ma instrukcyę, aby ich nakłaniać do powrotu na drogę chrześcijańską. Niech więc wasza gorliwość biskupia tą razą pofolguje. Zresztą uda mu się,