Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Teraz milczenie. Nikt o tem wiedzieć nie może, prócz nas. Zrozumieliście?
— Możesz Wasza Książęca Mość być spokojnym — tajemnica tu zamknięta.
— To człek chytry i niebezpieczny, ale i potrzebnym być może.
— Rozumiem.
— Teraz idź, panie Siestrzeniec, i pełnij swoją służbę.
— Do nóg Wam się chylę, Miłościwy Książę.
— Ha, wężu, trzymam cię w garści — szepnął uradowany Korybut po odejściu Siostrzeńca. Taką wędą łowi się łotrów, aby później obracali moje koło.
Klasnął na sługę.
— Czy tam jest kto do mnie? — Pan Dobiesław Puchała.
— Niech wejść raczy.
Sługa otworzył drzwi na oścież i ukazał się w nich mąż olbrzymi wzrostem, okuty cały W żelazo.
— Witam was, panie starosto.
— Sługa W. Książęcej Mości.
— Raczcie usiąść.
— W żelazie niewygodnie. Wielki Książę Witold raczył mnie przydać Wam za towarzysza.
— Nie mógł lepszego zrobić wyboru.
— Oddanym Wam duszą i ciałem.
— Radbym ptakiem z wami polecieć.