Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oni tu przyszli i kto jest ten, do kogo przyszli.Czekajmy.
Wiatr się zerwał, a potem deszczyk się puścił. Nie było obawy przemoknięcia, bo każdy dom był opatrzony podsieniem, który tworzył wystający wykusz czyli ganek. Minęło pół godziny. Nareszcie te same drzwi się otwarły i przepuściły ich dwoje.
— Dygocę cała — rzekła Agata.
— Czegóż?
— Może on dał mi truciznę?
— Głupia. Czy on nie wie, czem to pachnie.
— Jednak ja się nie odważę.
— To się kto inny odważy.
— Wy wujku, wy to zrobicie?
— Zobaczymy.
Szli szybko, rozmowa stawała się coraz niewyraźniejszą, nareszcie ucichła wraz ze zniknięciem ich na skręcie ulicy.
Korybut zamyślił się chwilę, wreszcie postanowił dotrzeć do miejsca. Zapukał gromko we drzwi. Przeczekał, nikt nie odpowiedział.Powtórzył silniej jeszcze. To samo milczenie. Wtem, gdy trzeci raz uderzył, ujrzał nad głową światło i z ganku zwieszoną głowę.
— Kto wy i czego chcecie?
— Otwieraj! — żądam pomocy. Jestem chory.