Strona:Wincenty Pol - Pieśni Janusza.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
127

Jakoś lezie — ale kiedy
Już o boju przyjdzie mowa:
Wolałbym się z babą wadzić,
Albo jeszcze i coś więcéj,
Niż do boju poprowadzić       75
W dobrym szyku pułk panięcy;
Bo tam ogień, a tu — rada.
Koniec końców zawsze jedno,
Na deresza[1] Dorosz siada
I harcuje[2] szkapę biedną.       80
Jeszczeć siebie nie żałuję,
Choć i moja krew nie woda —
Ależ konia, panie, szkoda!
Bo to koń mi się marnuje.
Wówczas każdy ma wymówki:       85
Bo ten wrócił od placówki,
A ten chory, a ów ścięty,
A czwartemu koń ustanie,
A piątego źle podpięty,
A niejeden stchórzył panie;       90
Wówczas pochlebstw już bez liku:
„Hej! Doroszu, stary ćwiku[3]!
Nasze stopnie to androny[4]!
Waszmość musisz tu zaradzić,
Waszmość — żołnierz doświadczony,       95
Waszmość musisz poprowadzić!“

No, no, dosyć, dosyć tego,
Już to wstyd dla młodej wiary,
Kiedy chwalić trza starego,
Ale swoje zrobi stary.       100
A więc ruszam w przód plutonu!
W pierwszą lepszą wpadam lukę,

  1. w. 79 deresz (z węgierskiego) — koń maści siwej.
  2. w. 80 harcuje = pędzi, gna.
  3. w. 92 ćwik = doświadczony, stary wyjadacz.
  4. w. 93 androny = brednie, duby, głupstwa.