Przejdź do zawartości

Strona:William Yeats-Opowiadania.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

klątwę samotności, jaka zawsze cięży na mędrcu. Teraz zaś, ponieważ zbliża się kres mych trudów i ziszczenie się mych nadziei, przeto tem więcej powinieneś o tem się dowiedzieć.
— Panie, nie myślcie, że będę was wypytywał. Moją rzeczą jest podtrzymywać ogień oraz utykać gęsto strzechę, by nie przemokła od deszczu, i mocno, by wiatr nie poniósł jej na drzewa; moją powinnością jest zdejmowanie ciężkich ksiąg z półek i wydobywanie z kąta wielkiego malowanego zwoju z imionami Sidhe, a winienem przytem mieć serce nieciekawe i czcią przejęte. Wiem bowiem dobrze, że Bóg w swej szczodrobliwości dał każdej istocie żyjącej inny rozum — moim rozumem jest robienie tego, co powiedziałem.
— Ty się boisz! — rzekł starzec i oczy mu na chwilę zabłysły gniewem.
— Czasem w nocy, — rzekł chłopiec, — gdyście zajęci czytaniem, a w ręce trzymacie różdżkę z jarzębiny, wyzieram za drzwi i widzę to wielkiego siwego człeka, pędzącego świnie w leszczynach, to znowu wielu krasnoludków w czerwonych czapeczkach, którzy wychodzą z jeziora, żenąc przed sobą białe króweczki. Tych krasnoludków nie tyle się boję, co siwego człeka, bo oni gdy podejdą pod dom, to doją krowy, piją pieniące się mleko i zaczynają pląsy, a wiem, że kto lubi

118