Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
CL.

Cóż to za siła sił łączy się z tobą,
Że, mimo braków, tak władniesz nade mną,
Iż słońca niechcę nazwać dnia ozdobą,
Iż jasność ócz mych jest mi nocą ciemną?
Skądże przywary stroisz w takie szaty?
Skądże z najgorszych twych występków płynie
Taki czar dziwny, taki zmysł bogaty,
Że ja nad dobro wolę zło w twym czynie?
Skądże cię kocham tem więcej, im bardziej
W oczy mi powód nienawiści wpada?
Chociaż miłuję to, czem inny gardzi,
To ty mną nie gardź, jak innych gromada:
Gdy cię miłować twa lichość mi wzbrania,
Tem ja godniejszy twojego kochania.




CLI.

By znać sumienie, miłość zbyt jest młoda,
Chociaż — któż nie wie? — miłość je zrodziła;
Że grzech nasz wspólny, świat to sobie poda,
Gdy zechcesz winić mnie, oszustko miła.
Zdradzasz mnie bowiem, jak ja na rzecz ciała
Zdradzam mą lepszą cząstkę, gdy mi dusza
Odnosić triumf w miłości kazała.
I wraz je rozum opuszcza, porusza
Jego się pycha, na twe imię rwie się,
Laur widzi w tobie, sięga poń, tak ninie
Dumna, że służby li dla ciebie niesie,
Że żyje z tobą i przy tobie ginie,
Nie bez sumienia ten, który swą lubą
Ukochał życiem swem i swoją zgubą.