Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
CXXXII.

Kocham twe oczy, bo w nich żal się mieści,
Że tak me serce dręczysz swą pogardą.
Czarna ich barwa to znak jest boleści,
Spozierającej na mą dolę twardą.
Zaprawdę, słońce poranne nie może
Krasić tak wschodu, co się jeszcze szarzy,
Ani blask gwiazdy o wieczornej porze
Nie jest dla zmierzchu tem, czem dla twej twarzy
Smutne twe oczy. Oby też w żałobie
Nad moją dolą chciało się i twoje
Ukazać serce, pięknie bowiem tobie
Jest w barwach żalu, zdobią cię te stroje!
Wówczas przysięgnę: piękną czarność blada,
Zaś ten jest brzydki, kto jej nie posiada.




CXXXIII.

O, gore sercu, co w ból tak ponury
Topi me serce! Rani dłoń twa dzika
I mego druha! pocóż te tortury?
Przecz go w niewoli zmieniasz niewolnika?
Mnie odebrały mnie twe srogie oczy,
Me „ja“ najbliższe w mrok się większy grzebie,
Potrójna boleść trojako mnie tłoczy,
Straciłem jego i siebie i ciebie!
Zamknij me serce w kaźni swego łona,
Puść jego serce, me jest zań poręką,
Serce me wszędzie straż nad nim wykona
I ty przestaniesz ścigać mnie swą męką.
O, nie przestaniesz! Ja i to, co jaźni
Mej jest własnością, w twej jesteśmy kaźni.