Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
LXXXVIII.

Chcesz mnie opuścić, chcesz mnie dla oskomy
Rzucić na pastwę zawistnemu oku,
Prawdę ci przyznam, acz kłamu świadomy,
Przeciwko sobie walcząc przy twym boku,
Sam obeznany ze swojemi błędy,
Mogę li różne opowiadać baśnie,
Jak skrycie-m grzeszył tędy i tamtędy:
Zdobędziesz chwałę, mnie rzucając właśnie.
Lecz na tem zyszczę ja, jeśli tak zrobię,
Skoro z mych myśli, zwróconych miłośnie
W twoją li stronę, wyjdzie korzyść tobie,
I mnie tem samem ważny zysk wyrośnie.
Taka jest mojej miłości postawa,
Że zniosę krzywdę dla twojego — prawa.




LXXXIX.

Mów, żem odtrącon za jakąś przewinę,
Powód obelgi tej na siebie zwalę;
Mów, żem jest chromy, a ja w tę godzinę
Kuleć rozpocznę, nie broniąc się wcale,
Ani przez pół mnie tak nie zdepczesz, luby,
By uzasadnić potrzebę odmiany,
Jak ja się zdepcę; chcesz przyjaźni zguby,
Sam się jej zrzeknę, odejdę nieznany
I nie znający ciebie. Imię twoje
Przenigdy w uściech mych już nie zagości,
Chyba że go się znieważyć nie boję,
O naszej dawnej mówiąc znajomości.
Przeciwko sobie bój poniosę hardy:
Nie kocham tego, kto wart twej pogardy.