Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszyscy dwudziestu wskoczy na barykadę. Pierwsi zajmą najlepsze miejsca.
Wydawszy te rozporządzenia, obrócił się do Javerta i rzekł:
— Nie zapominam o tobie.
I położywszy pistolet na stole dodał:
— Ostatni, który stąd wyjdzie, wypali mu w łeb.
— Tu? — zapytał głos.
— Nie, tego trupa nie godzi się mieszać z nami. Można wyprowadzić go za małą barykadę na uliczkę Mondetour. Jest skrępowany, nie stawi oporu.
Ktoś w tej chwili miał obojętniejszą minę od Enjolrasa, był to Javert.
Jan Valjean się ukazał.
Dotychczas stał w tłumie powstańców. Teraz wyszedł i rzekł do Enjolrasa:
— Pan jesteś dowódzcą?
— Ja.
— Przed chwilą mi dziękowałeś.
— Barykada ma dwóch zbawców: Marjusza Pontmercy i pana.
— Więc pan sądzisz, że zasługuję na nagrodę.
— Niewątpliwie.
— Więc proszę o nią.
— Jaką?
— Bym w łeb wypalił temu człowiekowi.
Javert podniósł głowę, zobaczył Jana Valjean, wstrząsnął się i rzekł:
— Słusznie.
Enjolras zabrał się do nabijania dubeltówki, powiódł oczyma do koła i zapytał:
— Nikt się nie sprzeciwia? I obróciwszy się do Jana Valjean rzekł:
— Weź go pan sobie.
W istocie Jan Valjean objął w posiadanie Javerta usiadłszy przy końcu stołu. Wziął pistolet i słaby szelest oznajmił, że go nabijał.
Tejże chwili usłyszano głos trąby.