Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ucha Enjolrasa. Znajduje sposób nie bić się na barykadzie.
— Co mu nie przeszkadza jej bronić — odpowiedział Enjolras.
— Oryginał — wtrącił Combeferre.
A Courfeyrac dodał:
— To inny gatunek z rodzaju ojca Mabeuf.
Rzecz godna wzmianki, że kule padające na barykadę, prawie nie zakłócały spokojności wewnątrz. Kto nie zna wojen tego rodzaju, nie może wyobrazić sobie osobliwszych tych chwil spokoju wśród konwulsji. Reduta ulicy Konopnej zdawała się bardzo spokojna wewnątrz. Przebyto już wszelkie możliwe przemiany. Położenie krytyczne stało się groźnem, groźne prawdopodobnie stanie się rozpaczliwem.
Combeferre, przepasany fartuchem, bandażował rannych; Bossuet i Feuilly robili ładunki z prochu, który Gavroche zabrał poległemu kapralowi. Bossuet mówił: Wkrótce wsiądziem do dyliżansu i odjedziem na drugą planetę. Courfeyrac porządkował wnętrze barykady. Jan Valjean milczący, patrzył na przeciwną ścianę. Jakiś robotnik włożył na głowę szeroki kapelusz słomiany matki Hucheloup, żeby, jak mówił, nie opalić się na słońcu. Przyjaciele Dyni gawędzili wesoło prowincjonalnym językiem. Joly oglądał swój język w zwierciadle wdowy Hucheloup. Niektórzy, znalazłszy w szufladzie suche skórki spleśniałego chleba, zjadali je chciwie. Marjusz niespokojny, co mu powie ojciec.