Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

memi górami, wyobrazi sobie ten dym zgęszczony między dwoma rzędami wysokich domów. Podnosił się zwolna i zgąszczał znowu za każdym wystrzałem; stąd ciemność nawet wśród białego dnia. Zaledwie się spostrzegali walczący na dwóch końcach ulicy dość krótkiej.
Ta ciemność prawdopodobnie pożądana dla dowódzców, kierujących szturmem do barykady, użyteczną była dla Gavrocha.
Pod tą zasłoną dymu i dzięki swej drobnej postaci, niepostrzeżony posunął się daleko w ulicę. Bez wielkiego niebezpieczeństwa wypróżnił siedm lub ośm ładownic.
Czołgał na brzuchu, czwałował na czworakach trzymając koszyk w zębach, kręcił się, posuwał, wił jak wąż od jednego do drugiego trupa i łuskał ładownice jak małpa orzechy.
Z barykady, przy której był jeszcze dość blisko, nie śmiano krzyczeć na niego, by nie zwrócić uwagi oblegających.
Na trupie jednego kaprala znalazł rożek z prochem.
— I to się przyda — rzekł, chowając rożek do kieszeni.
Tak suwając doszedł do punktu, gdzie dym strzałów stawał się przezroczysty.
Kilku tyraljerów piechoty, stojących przy lawecie i tyraljerzy gwardji przedmieścia, nagle pokazali sobie coś poruszającego się w dymie.
W chwili gdy Gavroche zabierał ładunki sierżantowi, leżącemu przy barjerze, kula uderzyła trupa.
— Tam do licha! — rzekł Gavroche. Zabijają mych nieboszczyków.
Druga kula skrzesała ogień na bruku tuż przy nim. Trzecia obaliła koszyk.
Gavroche spojrzał i zobaczył, że strzały pochodziły od gwardji przedmieścia.