Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cozetta pomyślała, że zwarjował, i była posłuszną.
Nie mógł oddychać i przyciskał rękę do serca, by stłumić jego bicia. To przechadzał się wielkim krokiem, to całował Cozettę: — Ah! Cozetto, jestem nieszczęśliwy! — mówił.
Marjusz tracił głowę. Zaczynał dostrzegać w Janu Valjean jakąś wyniosłą i posępną postać. Ukazała mu się niesłychana cnota, wzniosła i cicha, ogromna i pokorna. Cud ten olśniewał Marjusza. Nie wiedział dobrze, co widział, czuł tylko że było wielkie.
Po chwili dorożka stanęła przed bramą.
Marjusz wsadził Cozettę i sam wskoczył.
— Dorożkarzu, jedź na ulicę Człowieka Zbrojnego numer 7.
Dorożka ruszyła z miejsca.
— A! co za szczęście! — rzekła Cozetta. Na ulicę Człowieka Zbrojnego. Nie śmiałam ci już mówić o tem. Zobaczymy więc pana Jana!
Tego ojca! Cozetto, twego ojca bardziej niż kiedy! Cozetto, teraz się domyślam. Mówiłaś, żeś nigdy nie odebrała listu, który ci posłałem przez Gavrocha. Widać wpadł w jego ręce. Cozetto, poszedł na barykadę by mnie ocalić. A że potrzebuje być aniołem, więc mimochodem ocalał drugich, ocalił Javerta. Wydobył mię z tej przepaści i dał tobie. Niósł mię na plecach w tym strasznym kanale. A! jestem potworny niewdzięcznik. Cozetto, był twoją opatrznością, potem został moją. Wyobraź sobie, że była tam okropna topiel, w której można było sto razy zginąć, utonąć w błocie. Cozetto, on przeniósł mię przez tę topiel. Byłem omdlały, nic nie widzałem, nic nie słyszałem, nie mogłem nic wiedzieć o własnej przygodzie. Zabierzem go do siebie, chce czy nie chce, nie rozstanie się już z nami. Byle tylko był w domu! Byleśmy go zastali! Do końca życia czcić go będę jak własnego ojca. Tak, niezawodnie się tak stało. Jemu