Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nia. Naprzód ofiaruję ją panu. Tanio, za dwadzieścia tysięcy franków.
— Znam tę tajemnicę jak wszystkie inne — rzekł Marjusz.
Jegomość uczuł, że wypada trochę zniżyć cenę.
— Panie baronie, daj dziesięć tysięcy, a powiem.
— Powtarzam, że nie powiesz mi pan nic nowego. Wiem naprzód co mi chcesz powiedzieć.
W oczach człowieka zajaśniała znów błyskawica i zawołał:
— Przecież muszę dziś jeść obiad. Tajemnica nadzwyczajna, powtarzam. Panie baronie, sprzedam taniej. Daj tylko dwadzieścia franków.
Marjusz spojrzał mu bystro w oczy:
— Znam tę tajemnicę nadzwyczajną, wiedziałem o nazwisku Jana Valjean i wiem jak się pan nazywasz.
— Ja?
— Tak.
— To nietrudno, panie baronie. Miałem zaszczyt napisać je i powiedzieć panu. Thenar.
— Dier.
— Hę?
— Thenardier.
— Kto taki?
Gdy grozi niebezpieczeństwo, jeż nastrzępia kolce, chrząszcz udaje umarłego, stara gwardja tworzy czworobok; człowiek ten zaczął się śmiać.
Potem szczutkiem strząsnął pył z rękawa swego fraka.
Marjusz mówił dalej:
— Jesteś także robotnikiem Jondrette, aktorem Fabantou, poetą Genflot, Hiszpanem don Alvares i imością Balizard.
— Imością jak?
— I trzymałeś garkuchnię w Montfermeil.
— Garkuchnię! nigdy.