Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Biedne ludziska wzięli je z litości, ale sami nie mieli chleba. Dziecię zawsze było głodne. Nie płakało jednak. Widziano je jak podchodziło do zimnego zawsze pieca, który, jak wam wiadomo, oblepiany bywa gliną. Dziecię odrywało kawałki tej gliny i jadło. Oddech miało chrapliwy, twarz siną, nogi wychudłe, brzuch duży. Nie odzywało się wcale. Przemawiano doń, nie odpowiadało. I umarło. Przyniesiono je do szpitala Necker, gdzie wówczas praktykowałem. A teraz jeśli są między wami ojcowie tak szczęśliwi, że w niedzielę prowadzą spracowaną ręką drobne dziatki na przechadzkę — niech każdy z tych ojców wyobrazi sobie, że to dziecię jest jego. Biedne bobo, przypominam je sobie, wyciągnięte na stole anatomicznym; żebra jego sterczały pod skórą jak mogiły pod trawą cmentarza. W żołądku jego znaleziono błoto, w zębach miało popiół. No, połóżmy ręce na sercu i poradźmy się sumienia. Statystyki stwierdzają, że śmiertelność opuszczonych dzieci wynosi pięćdziesiąt pięć na sto. Powtarzam: chodzi o kobiety, o matki, o dziewczęta, o drobne dziatki. Alboż o was mówię? Wiemy kto jesteście, wiemy żeście waleczni, do kroćset! wiemy że każdy z was z ochotą odda życie. Wiemy to. Ale nie jesteście sami na świecie. Są inne istoty, o których należy pomyśleć. Nie bądźmy samolubami.
Wszyscy prawie spuścili głowy.
Dziwne sprzeczności serca ludzkiego w chwilach najszczytniejszych! Combeferre, który tak mówił, sam nie był sierotą. Innym przypominał ich matki, a zapomiał o swojej. Gotował się na śmierć. Był „samolubem.“
Marjusz na czczo, gorączkowy, straciwszy wszystkie kolejno nadzieje, najposępniejszy z rozbitków, syty wzruszeń gwałtownych i czując bliski koniec, coraz głębiej zanurzał się w odrętwieniu, które zwykło uprzedzać fatalną godzinę dobrowolnie przyjętą.
Fizjolog mógłby na nim studjować w zrastające symptom a ta tego gorączkowego zatopienia w sobie,