Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szemranie wzrosło.
— Zresztą — zrobił uwagę jeden z gromady — odejść, łatwo to powiedzieć. Barykada jest otoczona.
— Od strony Targów, nie. Ulica Mondétour jest wolna, a przez ulicę Dominikańską można się dostać na rynek Niewiniątek.
— A tam — odparł inny głos z tłumu — będziesz wzięty. Wpadniesz na jaką gwardję linjową lub przedmieścia; zobaczą przechodzącego człowieka w bluzie i czapce. Skąd idziesz? może z barykady? I obaczą ci ręce. Czuć proch. Rozstrzelać go.
Enjolras, nie odpowiedziawszy, trącił w ramię Combeferra i obydwaj weszli do izby dolnej.
Po chwili wyszli. Enjolras trzymał w obu rękach cztery mundury, które schowano, a Combeferre niósł za nim lederwerki i kaszkiety.
— W tych mundurach — rzekł Enjolras — można bezpiecznie umknąć. Zawsze jest dla czterech.
— I rzucił na ziemię bez bruku cztery mundury.
Żaden się nie ruszył w stoickiem zgromadzeniu. Combeferre zabrał głos.
— No bracia, miejcie trochę litości. Czy wiecie o kogo tu chodzi? Chodzi o kobiety. Posłuchajcie. Alboż nie ma kobiet i dzieci? alboż nie ma matek, kołyszących niemowlęta i otoczonych drobiazgiem? Niechże ten, który nigdy nie widział łona karmicielki podniesie rękę. A! chcecie się dać zabić i ja chcę także, ale nie chcę, by widma kobiet dokoła mnie załamywały ręce. Umierajcie, zgoda, ale nie bądźcie przyczyną cudzej śmierci. Samobójstwa takiego jak nasze nie trzeba rozszerzać; bo gdy dosięga waszych bliźnich, zowie się zabójstwem. Pomyślcie o drobnych jasnych główkach i o siwych włosach. Słuchajcie, przed chwilą Enjolras mi mówił, że widział na rogu ulicy Łabędziej, w oświeconem na piątem piętrze okienku chwiejący się cień sędziwej niewiasty, która jak się zdaje spędziła noc całą na oczekiwaniu. Może to matka jednego z was. Niechże więc spieszy powiedzieć