Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tutaj. Co pan od niego żąda?
— Odnoszą mu jego syna.
— Jego syna? — powtórzył zdumiony odźwierny.
— Nieżywego.
Jan Valjean, który stał za Javertem, obdarty i powalany i budził w stróżu grozę, skinął mu głową, że żyje.
Odźwierny nie rozumiał ani słów Javerta, ani skinienia Jana Valjean.
Javert mówił dalej:
— Był na barykadzie i oto go macie.
— Na barykadzie! — zawołał stróż.
— Dał się zabić. Idź obudź ojca.
Odźwierny nie ruszył się z miejsca.
— Idź żywo! — krzyknął Javert.
I dodał:
— Jutro będziecie mieli pogrzeb.
Dla Javerta wypadki publiczne były uklasyfikowane kategorycznie, co jest początkiem przezorności czynności, i każde zdarzenie miało swoją oddzielną rubrykę: fakta możliwe były jakby w szufladkach, skąd w danym razie wychodziły w rozmaitych dozach; na ulicy były: wrzawa, zaburzenia, saturnalja i pogrzeby.
Odźwierny obudził tylko Baskijczyka. Baskijczyk rozbudził Nicoletę, Nicoleta rozbudziła ciotkę Gillenormand. Dziadka nie budzono, myśląc, że zawsze dość wcześnie dowie się o wypadku.
Wniesiono pocichu Marjusza na pierwsze piętro, tak iż nikt nie słyszał tego w innych częściach domu, i złożono go na starej kanapie w przedpokoju p. Gillenormand, a gdy Baskijczyk szedł po lekarza a Nicoletta wyjmowała bieliznę z szafy, Jan Valjean uczuł, że Javert dotknął jego ramienia. Zrozumiał i zeszedł na dół, a za nim Javert.
Odźwierny patrzył na odchodzących rozespany i przestraszony.
Wsiedli znowu do dorożki a woźnica na kozioł.