Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Piekarz żąda choć cząstki długu, i mówi: bez pieniędzy nie będzie chleba.
— Dobrze.
— Cóż pan jeść będziesz?
— Mam jabłka.
— Ależ panie, nie można przecież tak żyć bez pieniędzy.
— Nie mam ani grosza.
Stara odeszła, starzec został. Zaczął rozmyślać, Gavroche myślał także.
Pierwszym rezultatem myślenia Gavrocha to było, że zamiast przeskoczyć płot, wcisnął się pod niego.
Gałęzie usunęły się nieco u dołu zarośli.
— Ba! — zawołał w duchu Gavroche — przyzwoity alkierzyk! i wgramolił się pod krzaki. Plecami dotykał prawie ławki ojca Mabeuf i słyszał oddech ośmdziesięcioletniego starca.
Zamiast jeść obiad, postanowił usnąć.
Sen to koci, sen na jedno oko. Usypiając Gavroche wypatrywał.
Blade niebo zmierzchu bieliło ziemię i uliczka tworzyła siną linję między dwoma rzędami ciemnych zarośli.
Nagle na tym pasie białawym ukazały się dwa cienie. Jeden szedł przodem, drugi o kilka kroków z tyłu.
— Oto dwa duchy — mruknął Gavroche.
Pierwszy cień zdawał się być starym mieszczaninem, był zgarbiony i zamyślony, odziany bardzo skromnie, szedł zwolna z powodu podeszłego wieku, używając wieczornej przechadzki.
Drugi był prosty, silny, wysmukły. Miarkował kroki według kroków pierwszego, ale to dobrowolne zwolnienie chodu zdradzało gibkość i zwinność. Cień ten obok czegoś dzikiego i niespokojnego, miał zresztą postać tego, co wówczas nazywano elegantem; kapelusz nowego kroju, surdut czarny, zgrabny, prawdopodobnie z cienkiego sukna, spięty w pasie. Głowę