Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jean i czytała mu książki jakie zechciał; prawie same opisy podróży. Jan Valjean zdawał się odradzać; jego szczęście wracało z niewysłowionemi promieniami; Luksemburg, młody nieznany natręt, chłód Cozetty — wszystkie te chmury jego duszy — znikały jedne po drugich. W końcu powiedział: uroiłem sobie wszystko. Jestem stary warjat.
Szczęście jego było tak wielkie, że straszne i niespodziewane odkrycie Thenardierów w jaskini Jondretta, prawie przemknęło po nim bez śladu. Zdołał umknąć, trop jego stracono, o co więcej mu chodziło? Jeśli pomyślał o przygodzie, to jedynie ubolewając nad temi nędznikami. Siedzą w więzieniu i nie mogą już szkodzić, pomyślał, lecz co za smutny los tej rodziny!
O ohydnem widzeniu przy rogatce Maine, Cozetta nie wspomniała już nigdy.
W klasztorze siostra Św. Mechtylda uczyła ją muzyki. Cozetta miała głos przyjemny i pełen czucia, i niekiedy wieczorem śpiewała w wilgotnem mieszkaniu rannego smutne pieśni, które radowały duszę Jana Valjean.
Nadeszła wiosna, ogród w tej porze roku był tak rozkoszny, że Jan Valjean rzekł do Cozetty: — Przestałaś tam chodzić, chcę byś się przechadzała. — Wola twoja, ojcze — odpowiedziała Cozetta.
I posłuszna tej woli, przechadzała się jak dawniej po ogrodzie, najczęściej sama, bo jakeśmy powiedzieli, Jan Valjean prawdopodobnie obawiając się, by go nie spostrzeżono przez kratę, prawie nigdy nie zajrzał do ogrodu.
Rana Jana Valjean była nowym pozorem do satności.
Cozetta, widząc, że ojciec mniej cierpiał, że przychodził do zdrowia i zdawał się szczęśliwym, uczuwała zadowolenie duszy, którego nie spostrzegała prawie, tak przychodziło nieznacznie i naturalnie. A przy tem był marzec, dnie dłuższe, znikała zima jak zwykle, unosząc z sobą trochę naszych smutków; potem nastał