Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

coś świecącego — były to obroże. Każdy miał obrożę osobną, ale łańcuch był wspólny dla Wszystkich, tak, iż dwudziestu czterech ludzi, zsiadłszy z wozu, — tworzyli jakąś nieubłaganą jedność, i idąc mieli wspólny grzbiet z łańcucha, prawie jak stonóg. W tyle i na przodzie każdego wozu stali uzbrojeni karabinami dwaj ludzie, mając każdy pod nogą koniec łańcucha. Obroże były kwadratowe. Siódmy obszerny wóz drabiasty, bez nakrycia, miał cztery koła i sześć koni, zapchany brzęczącą kupą kotłów, garnków, tygli, łańcuchów żelaznych, wśród których leżało skrępowanych postronkami kilku ludzi, wydających się choremi. Wóz ten drabiasty wyłożony był plecionką zniszczoną, która zdawała się służyć do dawnych katuszy.
Wozy zajmowały środek ulicy. Po bokach ich, tworząc podwójny szpaler, szli strażnicy ze szkaradną miną w trójgraniastych kapeluszach, jak żołnierze dyrektorjatu, poplamieni, obdarci, brudni, w mundurach inwalidów a spodniach żałobników, pół szarego, w pół niebieskiego koloru, prawie obszarpani jak żebracy, z czerwonemi szlifami, żółtemi rzemieniami, z kordelasami, karabinami i kijami — rodzaj żołnierzy ciurów. Zbiry te zdawali, się tworzyć mieszaninę z nikczemności żebraka i powagi kata. Dowódzca ich trzymał w ręku bicz pocztyljoński. Wszystkie te szczegóły, zaćmione w zmroku, coraz wyraźniej rysowały się przy wzrastającem świetle dziennem. Na przodzie i w tyle konwoju jechali konno żandarmi, poważni, z obnażoną szablą w ręku.
Orszak był tak długi, że gdy pierwszy wóz zbliżał się do rogatki ostatni zaledwie wyjeżdżał z bulwaru.
Nie wiedzieć zkąd zebrały się tłumy i w mgnieniu oka u tworzyły po obu stronach drogi gapiące się grupy, jak to często zdarza się w Paryżu. Słyszano na sąsiednich ulicach, krzyki nawołujących się ludzi i tupanie chodaków przybiegających ogrodników.
Ludzie, ściśnieni na wozie, pozwalali się wieźć spokojnie, prawie sini od porannego chłodu. Odziani