Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brzask, chwila rozkoszna i tajemnicza. Tu i owdzie gwiazdy świeciły na bladym, głębokim błękicie niebios, ziemia pokryta cieniem, niebo białe, źdźbła trawki drgały, wszędy tajemniczy urok pierzchającego mroku. Skowronek, gdzieś między gwiazdami, dzwonił piosnkę z niezmiernej wysokości; rzekłbyś, że ten hymn drobiazgu na cześć nieskończoności, uspokajał niezmierne przestworza. We wschodniej stronie, na widnokręgu, jaśniejącym stalową światłością, Val de Gràce rysowała swe ciemne profile; lśniąca Venus kryła się za kopułę, niby dusza ulatująca z ponurego gmachu.
Wszystko oddychało ciszą i milczeniem; nikogo na drodze, gdzie niegdzie boczną uliczką ledwie dojrzani robotnicy zdążali do pracy.
Jan Valjean usiadł w bocznej alei na klocach, złożonych pod drzwiami jakiejś fabryki. Twarzą obrócony był ku drodze, a plecami ku światłu, zapomniał o słońcu, które wkrótce wzejść miało; utonął w jednem z tych marzeń głębokich, które skupiają całą duszę i więżą wzrok niby w czterech murach. Są rozmyślania, które nazwaćby można pionowemi; gdy się jest w głębi, dużo trzeba czasu, by się wydostać na ziemię. Jan Valjean zapuścił się w głąb jednego z takich marzeń. Myślał o Cozecie, o szczęściu, jakiego mógł doznać, gdyby nic nie stanęło między nią i nim, o świetle, jakiem zapełniała jego życie: świetle, które było tchnieniem jej duszy. Był prawie szczęśliwy w tem marzeniu. Cozetta, stając przed nim, patrzyła na zarumienione chmury.
Nagle zawołała Cozetta: — Ojcze, zdaje się, że ktoś nadjeżdża. Jan Valjean podniósł oczy.
Cozetta miała słuszność.
Droga, wiodąca do dawnej rogatki Maine, jest, jak wiadomo, przedłużeniem ulicy Sevres, przeciętej w końcu prawym bulwarem wewnętrznym. W rogu bulwaru i drogi, przy zgięciu ulic, słyszano hałas trudny do wytłómaczenia w podobnej godzinie, i ujrzano