Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po murawie; pnie, gałęzie, liście, kępy, włókna, wiązy, wici, ciernie i głogi mieszały się i przenikały wzajem ożenione: roślinność w serdecznym i głębokim uścisku święciła i spełniała tu pod zadowolonem okiem Stwórcy, w ogrodzie trzysta stóp kwadratowych mającym świętą tajemnicę braterstwa, symbol braterstwa ludzkości. Ogród ten nie był już ogrodem, lecz olbrzymim krzakiem, czemś nieprzeniknionem jak bór, zaludnionem jak miasto, drżącem jak gniazdo, ponurem jak kościół katedralny, wonnem jak bukiet kwiatów, samotnem jak grób, żyjącem jak tłumy.
Na wiosnę ten krzak olbrzymi, swobodny, za kratą, pomiędzy czterema murami, poczuwał w sobie siłę twórczą wśród głuchej pracy powszechnego płodzenia, drżał przy wschodzącem słońcu prawie jak zwierzę, co wciąga w piersi tchnienia miłości kosmicznej i czuje wzbierające i burzące się w żyłach soki kwietniowe; i wstrząsając na wietrze olbrzymie warkocze zielone, rzucał na ziemię wilgotną, na połamane posągi, na walący się ganek pawilonu i aż na bruk samotnej ulicy — gwiaździste kwiaty, perlistą rosę, obfitość, piękność, życie, radość i wonie. Tu w południe chroniły się tysiące białych motyli i cudny dawały widok te wirujące chmury białych płatków — niby żywy śnieg lata. Tu w wesołych cieniach zieloności tłum głosów niewinnych słodko przemawiał do duszy, i czego zapomniały doszczebiotać ptaszyny, to dopełniało szemranie rozkoszne. Marzenie, niby para, dobywało się z ogrodu i ogarniało cię wieczorem; pokrywał go całun zmroku, smutek niebieski i spokojny; ze wszystkich stron powoje roztaczały odurzający zapach, niby wytworną i miłą truciznę; słyszałeś ostatnie wołania pełzaczy i pliszek, usypiających pod liśćmi gałęzi, czułeś świętą poufność ptaka i drzewa; we dnie skrzydła rozweselają liście, w nocy liście osłaniają skrzydła.
Zimą krzaki były czarne, wilgotne, nastrzępione, drżące od zimna i dozwalały dom zobaczyć. Zamiast