Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szy; prawdopodobnie był to szturm do barykady przy ulicy Konopnej, który, jakeśmy widzieli, odparł Marjusz. Na te podwójne straszne wystrzały, przerażające wśród głuchej nocy, Jan Valjean zadrżał, podniósł się, obrócił się w stronę, skąd łoskot dochodził, potem padł znowu na barjerę, założył ręce na krzyż i głowa jego zwolna opadła na piersi.
I rozpoczął znowu posępną rozmowę z sobą samym.
Nagle podniósł oczy, ktoś szedł ulicą, usłyszał kroki przy sobie, spojrzał i przy świetle latarni zobaczył w stronie ulicy przy Archiwach jakąś postać bladą, młodą i wesołą.
Gavroche wszedł na ulicę Człowieka Zbrojnego.
Gavroche podniósł oczy i zdawał się czegoś szukać. Widział doskonale Jana Valjean, ale nie zwracał na niego uwagi.
Popatrzywszy się w górę, spojrzał na dół, wspiął się na palcach i dotykał drzwi i okien na dole; wszystkie zamknięte i zaryglowane. Tak obejrzawszy kilka okienic obarykadowanych, ulicznik wzruszył ramionami i zawołał:
— Do djaska!
Potem znowu zaczął patrzeć w górę.
Jan Valjean, który przed chwilą nie przemówiłby słowa do nikogo, mimowolnie odezwał się do dziecka:
— Czego chcesz mały?
— Głodny jestem — odpowiedział Gavroche. I dodał: pan sam mały.
Jan Valjean poszukał w kieszeni i wyjął sztukę pięciofrankową.
Ale Gavroche, z właściwą sobie ruchliwością ptasią, już zajął się czem innem i podniósł kamień. Zobaczył latarnię.
— Co u licha, macie tu jeszcze latarnie. Nie jesteście w porządku moi przyjaciele, trzeba to zbić.
I rzucił kamień w latarnię, której szyby wypadły z takim łoskotem, że mieszczanie, skryci za firankami