Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Umrzesz, jestem pewna. A jednak gdym zobaczyła, że do pana celowano, położyłam rękę na otworze lufy. Śmieszne to! Ale chciałam umrzeć przed tobą. Gdy mię kula przeszyła, zaczołgałam się tutaj, nie zobaczono mię i nie zabrano. Czekałam na pana, mówiąc sobie: Więc nie przyjdzie? O! żebyś pan wiedział, gryzłam bluzę, tyle cierpiałam. Teraz mi lepiej. Czy przypominasz pan sobie ów dzień, kiedym weszła do twego pokoju i przeglądała się w twojem lustrze; albo ten drugi, gdym spotkała pana na bulwarze przy kobietach piorących bieliznę? Jak pięknie śpiewały ptaki! Nie tak to dawno. Dawałeś mi pan sto soldów, alem powiedziała: Nie potrzebuję pańskich pieniędzy. Czyś przynajmniej podniósł z ziemi te pieniądze! Nie jesteś pan bogaty. Zapomniałam powiedzieć, żebyś je podniósł. Tak piękne słońce świeciło, nie czułam zimna. Czy przypominasz sobie, panie Marjuszu? O jakżem szczęśliwa! Wszyscy umrą.
Miała minę szaloną, poważną i rozdzierającą.
Poszarpana jej bluza odsłaniała pierś nagą. Mówiąc, oparła przebitą dłoń na swej piersi, gdzie także był otwór, z którego czasami tryskała krew niby wino z otwartej beczki.
Marjusz z głębokiem współczuciem patrzył na tę nieszczęszną dziewczynę.
— Oh! — zawołała nagle — powraca ból. Duszę się. Wzięła bluzę i ugryzła; nogi jej wyciągnęły się na bruku.
Tejże chwili młody koguci głos Gavrocha rozległ się na barykadzie. Chłopiec wszedł na stół i śpiewał wesoło piosnkę.
Eponina podniosła głowę, przysłuchiwała się chwilę i szepnęła:
— To on.
I obracając się do Marjusza, dodała: