Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przebita.
— Przebita!
— Tak.
— Czem?
— Kulą.
— Jakim sposobem?
— Czy widziałeś pan karabin na ciebie wycelowany?
— Widziałem i rękę, która zakryła lufę.
— Była to moja.
Marjusz zadrżał.
— Co za szaleństwo! Biedne dziecię! Ale tem lepiej, jeśli tylko ta rana, to się wyleczy; pozwól, zaniosę cię na łóżko. Obandażują cię, dłoń przebita nie jest śmiertelną raną.
Eponina szepnęła:
— Kula przeszyła rękę i wyszła przez plecy. Brać mię stąd na nic się nie przyda; powiem panu w jaki sposób mię obandażujesz lepiej od chirurga. Siadaj pan przy mnie na tym kamieniu.
Marjusz był posłuszny; Eponina złożyła głowę na jego kolanach i nie patrząc nań, rzekła.
— O, jak tu dobrze! jak przyjemnie! Już mię nie boli.
Tak chwilę leżała milcząc, potem z wysileniem obróciła twarz i spojrzała na Marjusza.
— Wiesz pan co, panie Marjuszu? Drażniło mię, że tak często chodzisz do ogrodu; wielkie głupstwo, przecież sama pokazałam dom, a wreszcie powinnam była wiedzieć, że młody człowiek jak pan...
Przestała mówić i opuszczając smutną uwagę, jaka zapewne stanęła jej w myśli, dodała z bolesnym uśmiechem:
— Wydałam się panu brzydką, nie prawdaż?
I mówiła dalej:
— Pan widzisz, jesteś zgubiony! Teraz nikt nie wyjdzie z barykady. To ja sprowadziłam tu pana!