Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy wszedł, Gavroche machinalnie powiódł po nim oczyma, podziwiał jego strzelbę, a potem gdy człowiek ten usiadł, ulicznik nagle powstał. Ktoby śledził tego człowieka, dostrzegłby, że przypatrywał się barykadzie i garstce powstańców ze szczególniejszą uwagą; ale wszedłszy do izby zdawał się pogrążonym w rozmyślaniu i nic nie wiedzieć, co się dzieje dokoła niego. Ulicznik zbliżył się do zamyślonego jegomości i jął obchodzić na palcach, jakby lękając się go zbudzić. Współcześnie na jego twarzy dziecięcej, zuchwałej i poważnej, trzpiotowatej i rozumnej, wesołej i bolesnej, przesuwały się różne skrzywienia starca, wyrażające: — Ba! — nie może być! — chyba źle widzę! — marzę! — czy podobna?... nie, to nie on! — ale on! — chyba nie on! i t. d. Gavroche kołysał się na piętach, zaciskał pięście w kieszeniach, jak ptak poruszał szyją i nader przenikliwie nadymał dolną wargę. Był zdumiony, niepewny, niedowierzający, przekonany i olśniony. Miał minę dowódcy rzezańców, który na targu niewolnic zobaczył Venus między pyzatemi dziewuchami, lub miłośnika sztuk pięknych, który między kupą nędznych malowideł poznał arcydzieło Rafaela. Wszystko w nim było w ruchu, instynkt odgadujący, i kombinujący rozum. Oczywiście zdarzył się jakiś wypadek Gavrochowi.
Właśnie gdy był najbardziej zajęty, zbliżył się Enjolras.
— Jesteś mały — rzekł Enjolras — nie zobaczą cię. Wyjdź za barykady, suń się pod ścianami domów, przebiegnij ulice i wracaj opowiedzieć mi co się dzieje.
Gavroche się wyprostował.
— A co! i malcy się na coś przydadzą! wielkie szczęście! Idę! Tymczasem ufaj pan małym a niedowierzaj dużym... I Gavroche podniósłszy głowę a zniżywszy głos dodał pokazując na człowieka z ulicy Billettes: