Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jutro nie wyjdę. Przeszkadza mi to w pracy. I wychodził codziennie.
Prawdę mówiąc, więcej mieszkał na placu Skowronka, niż w mieszkaniu Courfeyrac’a. Prawdziwy jego adres był: na bulwarze zdrowia, przy siódmem drzewie za ulicą Croule-Barbe.
Tego poranku minął siódme drzewo i usiadł nad brzegiem rzeczki Gobelinów. Wesołe słońce przedzierało się przez liście świeżo rozkwitłe i jaśniejące.
Marzył o niej. I marzenie jego, stawszy się wyrzutem sumienia, spadało nań bolesnym ciężarem; ze wstydem pomyślał o lenistwie, tym paraliżu duszy, któremu coraz bardziej podlegał i o tej nocy, co z każdą chwilą coraz gęstsza, zapadała przed nim, zakrywając mu słońce.
Wśród tego natłoku smutnych a niewyraźnych myśli, zbyt słabo działających na wolę, by przybierały kształty monologu, bo nie miał nawet siły chcieć się zasmucić, wśród tej zadumy melancholicznej, dochodziły go jednak wrażenia z zewnątrz. Słyszał za sobą i przed sobą, po obydwu drzegach rzeki, praczki Gobelinów, bijące bieliznę, a nad głową szczebiot ptaków, śpiewających na wiązach. Z jednej strony dźwięki swobody, skrzydlatej wolności, szczęśliwej, bez troski; z drugiej — głosy znojnej pracy. Tu i tam wesołość: i rozmarzył się głęboko, prawie zamyślił.
Nagle w tem znękaniu i zachwycie usłyszał znany głos, mówiący:
— Patrzajcie! to on!
Podniósł oczy i poznał nieszczęśliwą dziewczynę, która jednego poranku weszła do niego, starszą córkę Thenardier’ów, Eponinę; teraz wiedział jak jej na imię. Rzecz dziwna, zbiedniała i wyładniała, choć jedno i drugie zdawało mu się niemożliwem. Zrobiła postęp podwójny — ku światłości i ku smutkowi. Była bosa i w łachmanach, jak w dniu, gdy śmiało weszła do jego pokoju, ale jej łachmany były dwa miesiące starsze, dziury na nich szersze, szmaty brudniejsze. Ten