Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bił rynny na kościołach katedralnych i jednego białego poranku zakochał się w najbrzydszej z rynien. Błagał miłości, by ją, ożywiła, i urodziła się Matelota. Spójrzcie na nią obywatele! Ma włosy ołowianego koloru, jak kochanka Tycjana, i jest dobra dziewczyna. Co do matki Hucheloup, to stary wiarus. Widzicie jakie ma wąsy: dostała je w spadku po mężu. Istny huzar! będzie się biła. One dwie przestraszą cały garnizon. Panowie, ojciec mój zawsze mię nie cierpiał za to, żem nie rozumiał matematyki. Rozumiem tylko miłość i swobodę. Jestem Grantaire, dobry chłopiec! Nigdy nie mając pieniędzy, nie przyzwyczaiłem się do nich, bo też nigdy mi ich nie zabrakło; ale gdybym był bogaty, nie byłoby ubogich! zobaczylibyście! O gdyby dobre serca miały pękate worki, wszystko byłoby lepiej! Wyobrażam sobie Jezusa Chrystusa z majątkiem Rotszylda! Ileby zrobił dobrego! Matelotto, pocałuj mię! Jesteś roskoszna i lękliwa! masz policzki, wzywające do braterskich pocałunków i usta, godne całusów kochanka.
— Cicho, opoju — rzekł Courfeyrac.
Grantaire odpowiedział:
— Jestem prezesem i mistrzem dworu miłości!
Enjolras, stojący z karabinem w ręku na szczycie barykady, podniósł piękne i surowe oblicze. Enjolras, jak wiadomo, miał charakter Spartanina i purytana. Umarłby pod Termopilami z Leonidasem i spaliłby Droghedę z Kromwellem.
— Grantaire! — zawołał — precz stąd pijaku.
Gniewne te słowa sprawiły dziwny skutek na Grantairze. Rzekłbyś, oblano go szklanką zimnej wody. Nagle zdał się wytrzeźwiony. Usiadł, wsparłszy się łokciem o stół przy oknie, spojrzał z niewymowną słodyczą na Enjolrasa i rzekł:
— Pozwól mi tu usnąć.
— Ruszaj spać gdzieindziej — zawołał Enjolras.
Ale Grantaire, ciągle patrząc na niego błędnym i czułym wzrokiem, odpowiedział: