Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po chwili milczenia gałganiarka, czując potrzebę popisania się, leżącą w naturze człowieka, dodała:
Powracając rano, przetrząsam kosz, przebieram i gatunkuję śmiecie. To mebluje moją izbę. Gałgany kładę do koszyka, ogryzki do szaflika, płótna do szafki, wełnę do komody, stare papiery w kąt u okna, rzeczy dobre do zjedzenia kładę do misy, kawałki szkła do komina, stare obuwie za drzwi, a kości pod łóżko.
Gavroche, zatrzymawszy się w tyle, słuchał.
— Babule — rzekł — skąd wam się wzięło rozmawiać o polityce?
Obskoczyły go cztery jędze.
— A to jeszcze jeden zbrodzień!
— Co to on trzyma w garści? Pistolet?
— No proszę moje państwo, patrzajcie go, ten bęben obdarty!
Gavroche nie raczył się gniewać i za całą zemstę, podniósł palcem koniec nosa i roztworzył rękę.
— A niegodziwy bosaku!
Kumoszka, nazywająca się matką Patagon, zgorszona klasnęła w dłonie.
— Będzie jakieś nieszczęście — powiadam. Kuma Bacheux powiada, że w przeszłym tygodniu była rewolucja w... w... Już nie pamiętam gdzie, w Pontoise. A dalej patrzcieno go z tym pistoletem, a to straszny urwis. Zdaje się, że na ulicy Celestynów pełno armat. I to wszystko wpłynie na drożyznę tabaki. Okropność! zobaczysz łotrze, pójdę patrzyć, jak cię będą gilotynować.
— Bredzisz moja stara — rzekł Gavroche. Utrzymaj swój przylądek.
I poszedł dalej.
Gdy był na ulicy Brukowej, przyszła mu na myśl gałganiarka.