Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bardziej go zajmowała, że w jego ogrodzie dawnemi czasy przebywały chochliki. Zmrok wieczorny zaczął bielić miejsca górzyste a czernić w dole. Czytając, przez książkę, którą trzymał w ręku, ojciec Mabeuf spoglądał na rośliny, szczególniej na wspaniały rododendron, który był jedną z najżywszych jego pociech. Upłynęły cztery dni skwarne bez kropli deszczu: ugięły się łodygi, pochyliły kielichy kwiatów, liście opadły, wszystko potrzebowało zwilżenia; szczególniej rododendron był smutny. Ojciec Mabeuf należał do ludzi, w mniemaniu których rośliny mają duszę. Starzec pracował dzień cały przy zagonie indygo, upadał ze znużenia, a jednak podniósł się, położył książkę na ławce, postąpił ku studni zgarbiony, chwiejąc się na nogach, aby chwycił za łańcuch, ale nie mógł wyciągnąć go tyle, by dobyć wody. Obrócił się i z niepokojem podniósł oczy ku niebu gwiazd pełnemu.
Wieczór miał tę dziwną pogodę, co przygniata boleści człowieka jakąś ponurą i wieczną radością. Noc zapowiadała, że będzie równie suchą jak dzień.
— Wszędzie gwiazdy! — pomyślał starzec; — ani najmniejszej chmurki! ani łezki wody!
I głowa jego podniesiona na chwilę, spadła na piersi.
Podniósł ją jeszcze i spojrzał w niebo, szepcząc:
— Przez litość, choć kropelkę rosy!
Raz jeszcze pociągnął łańcuch u studni, daremnie.
W tej chwili usłyszał głos mówiący:
— Ojcze Mabeuf, chcesz pan, to poleję ogród?
Razem zrobił się szmer u płotu niby przechodzącego dzikiego zwierza, i zobaczył wychodzącą z zarośli chudą postać, która stanęła przed nim i spojrzała nań śmiało. Wyglądało to równie na ludzką istotę, jak na widmo w zmroku wylęgłe. Nim ojciec Mabeuf, łatwo się przestraszający, zdołał słówko odpowiedzieć, już ta istota z dziwną szybkością poruszając się w cieniu, zdjęła łańcuch z haka, zanurzyła i wyciągnęła wiadro, napełniła ko-