Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ulicznik patrzył na linę, rurę, ścianę i okna, i wydał jakiś niewytłómaczony i pogardliwy dźwięk, mający znaczyć:
— Tylko tyle?
— Tam na wierzchu jest człowiek, którego ocalisz — rzekł Montparnasse.
— Czy chcesz? — zapytał Brujon.
— Czyżyku — odpowiedział dzieciak — któremu to zapytanie zdawało się niepotrzebnem, i zrzucił trzewiki.
Gueulemer podparł Gavroche’a ręką, wsadził go na dach budy, którego spruchniałe deski uginały się pod ciężarem dziecka, i oddał mu linę związaną przez Brujona, podczas nieobecności Montparnasse’a. Ulicznik zbliżył się do rury, w środek której nietrudno było się dostać, z powodu dużej dziury, dotykającej samego dachu. W chwili, gdy się zabierał do włażenia w nią, Thenardier, widząc, że jego ocalenie i życie się zbliża, przechylił się nad skraj muru; pierwszy brzask dnia oświecił nieco jego skronie oblane potem, śniade policzki, nos długi i ostry, brodę siwą, najeżoną i Gavroche go poznał:
— Oho! — rzekł — to mój ojciec. Ah! to nic nie szkodzi.
I wziąwszy linę w zęby, śmiało zaczął się wdrapywać.
Dostał się do szczytu rudery, wsiadł na mur stary, jak na konia, i przywiązał mocno linę do wierzchniej ramy okna.
W chwilę potem Thenardier był na ulicy.
Skoro tylko dotknął się bruku, jak tylko się poczuł wolnym od niebezpieczeństwa, nie był już zmęczonym i przeziębłym, i nie drżał więcej; straszne okoliczności, z których się wydostał, rozproszyły się jak dym, owa dziwna i dzika przebiegłość ocuciła się w nim na nowo, śmiała i swobodna, gotowa kierować nim dalej.