Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Montparnasse otworzył pocichu drzwi parkanu, upewnił się, że nikt z przechodniów nie znajdował się na ulicy, wyszedł ostrożnie, zamknął drzwi za sobą i pobiegł w kierunku Bastylji.
Ubiegło siedm do ośmiu minut — osiem tysięcy wieków dla Thenardiera; Babet, Brujon i Gueulemer nie otworzyli ust; drzwi otworzyły się nakoniec i pokazał się zadyszany Montparnasse, przyprowadzający Gavroche’a. Deszcz ciągły sprawiał, że ulica była jeszcze pustą.
Mały Gavroche wszedł w oparkanienie i spokojnie rozpatrzył postacie bandytów: woda ściekała mu z włosów. Gueulemer odezwał się do niego:
— Knociaku! jesteś człowiekiem?
Gavroche wzruszył ramionami i odpowiedział:
— Smyk taki, jak jazyg, jest człowiekiem, a człowiek taki, jak wysaj, to jest smyk[1].
— Widzicie knota! jaką ma wyrobioną mordę[2] — zawołał Babet.
— Smyk pantyński nie jest zmachlowany z przechlustanych snopów[3] — dodał Brujon.
— Czego wam trzeba — rzekł Gavroche.
Montparnasse odpowiedział:
— Wdrapać się przez tę rurę.
— Z tą wdową[4] — rzekł Babet.
— I przysztukować węża[5] — ciągnął Brujon.
— Na czubie ściany[6] — dodał Babet.
— Do pala widoku[7] — objaśniał Brujon.
— A potem? — rzekł Gavroche.
— To wszystko — rzekł Gueulemer.

  1. Takie dziecko, jak ja, jest człowiekiem, a człowiek taki, jak wy, jest dzieckiem.
  2. Patrzcie jaki ten dzieciak ma wprawny język.
  3. Dziecko Paryża nie jest zrobione ze zmokłej słomy.
  4. Z tą liną.
  5. I przywiązać linę.
  6. Na szczycie ściany.
  7. Do ramy okna.