Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łośliwem mruczeniem, podobniejszem do jęczenia niż do prośby. Mówili obydwaj razem, a wyrazy ich były niezrozumiałe, ponieważ łkania przerywały głos młodszemu, a zęby starszego dzwoniły z zimna. Cyrulik obrócił się z wyrazem strasznego gniewu, i nie puszczając brzytwy, popychając starszego lewą ręką a młodszego kolanem, wypędził ich na ulicę, i zamknął drzwi, pomruknąwszy:
— Wpuszczają tylko, zimno!
Dwaj chłopcy poszli dalej, płacząc. Jednakże zaszła chmura, deszcz zaczynał padać.
Mały Gavroche pobiegł ku nim i zaczepił ich.
— Co to wam jest, smyki?
— Nie wiemy, gdzie iść na noc — odpowiedział starszy.
— To tylko? — rzekł Gavroche. — Ot, to mi wielkie rzeczy. Czyż to się płacze dlatego? Cóż to, czy z was „czyżyki“ jeszcze![1]
I przybierając, z tytułu swojej nieco pociesznej wyższości, ton ujmującej powagi i łagodnej protekcyi, rzekł do nich.
— Knoty! pójdźcie ze mną!
— Dobrze, panie — rzekł starszy.
I dwaj malcy poszli za nim, jakby poszli za arcybiskupem. Przestali płakać.
Gavroche kazał im iść ulicą świętego Antoniego w kierunku Bastylji.
Idąc w tę stronę obejrzał się, rzucając okiem oburzonem na sklep perukarza.

— To nie ma wcale serca, ten wilk morski — mruczał — to jest jaszczurka!

  1. Języka ulicznego (argot) użytego w tej księdze niepodobna było w zupełności przepolszczyć mową uliczników Warszawskich. Dla zachowania charakterystyki oryginału, musieliśmy powiększej części uciekać się tutaj do dosłownego tłumaczenia lub naśladowania francuzczyzny.(Prz. Tł.)