Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

namiętną, ognistą, szlachetną i uczciwą, wolę świętą, niezmierną boleść i niezmierną nadzieję, serce ściśnione i zachwyt rozkwitły. Czem był ten rękopism? listem. Listem bez adresu, bez nazwiska, bez daty, bez podpisu, naglącym i bezinteresownym, zagadką z prawd złożoną, pismem miłości, które przynosi anioł, a czyta dziewica, spotkaniem zaziemskiem, miłosnym bilecikiem widma do cienia. Był to spokojny znękany i nieobecny, który zdawał się gotów szukać ucieczki w śmierci, i posyłał do nieobecnej tajemnicę losu, klucz życia, miłość. Pisane to było jedną nogą w grobie i jedną ręką w niebiosach. Wiersze te, padające jedne po drugim na papier, były jakby kroplami duszy.
A teraz od kogo pochodziły te karty? kto je napisał?
Cozetta nie wahała się ani chwili. Jeden tylko człowiek.
On!
Rozwidniało zupełnie w jej umyśle; wszystko ukazało się znowu. Czuła niesłychaną radość i niepokój głęboki. To on! on do niej pisał! on był tutaj! jego to ramię przesunęło się za kratę! Gdy ona o nim zapomniała, on ją wynalazł! Ale czyż go zapomniała? Nie! nigdy! Szaloną była, wierząc temu choć na chwilę. Zawsze go kochała, ubóstwiała zawsze. Ogień się zakrył, żarzył czas pewien pod popiołem, ale, czuła to mocno, zanurzał się coraz głębiej i teraz buchał znowu i palił ją całą. Ów zeszyt był niby zarzewiem, padającem na jej duszę. Czuła, że pożar się rozpoczyna znowu. Każde słówko rękopismu wrażała sobie w pamięć: — O, tak! — mówiła — poznaję wszystko! Jużem to czytała w jego oczach.
Gdy po raz trzeci list odczytała, porucznik Theodul wracał koło kraty i brzękał ostrogami na bruku. Cozetta mimowolnie podniosła oczy. Wydał się jej ckliwy, gamoń, głupi, śmieszny, nieprzyjemny, impertynent i bardzo brzydki. Oficerowi się zdało, że wy-