Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ogarnął. Tym razem był to strach prawdziwy; kamień leżał na ławce. Żadnej wątpliwości; nie tknęła kamienia i nie śmiejąc spojrzeć po za siebie, uciekła do domu i zamknęła natychmiast okienice szklannych drzwi od ganku i zaryglowała je starannie. Zapytała starej Toussaint:
— Czy ojciec mój powrócił?
— Nie jeszcze, proszę panienki.
(Wskazaliśmy raz na zawsze jąkania Toussaint. Prosimy o pozwolenie więcej ich nie oznaczać. Czujemy wstręt do muzycznego notowania kalectwa).
Jan Valjean, jako człowiek myślący, lubił samotne wieczorami przechadzki i wracał dość późno w nocy.
— Toussaint — mówiła dalej Cozetta — pamiętajcie zabarykadować dobrze sztabami okiennice od ogrodu i włożyć kawałki żelaza w kółka, na które się zamykają.
— O! niech panienka będzie spokojna.
Toussaint zamykała zawsze i Cozetta o tem wiedziała, ale przestraszona, nie mogła się wstrzymać, by nie zawołać:
— Ah! jak tu pusto!
— Oj, co to, to prawda — rzekła Toussaint. Można być zamordowaną, nie mając nawet czasu krzyknąć: Oh! A jeszcze pan nie sypia w domu. Ale niech panienka nic się nie boi, zamykam okna jak fortece. Same kobiety! ma się rozumieć, że można drżeć ze strachu! Wyobraź sobie panienka, w nocy wchodzą mężczyźni do pokoju i mówią ci: — Milcz i zabierają się urżnąć ci gardło. Mniejsza o śmierć, wszyscy umieramy, rzecz prosta, wiadomo, że trzeba umrzeć, ale to rzecz obmierzła czuć, że tacy ludzie dotykają się ciebie. A przytem ich noże muszą źle zarzynać! A, mój Boże!
— Cicho, Toussaint — rzekła Cozetta. Pozamykajcie wszystko starannie.
Cozetta, przestraszona melodramatem, który zaimprowizowała Toussaint, a może i wracającem wspomnieniem zjawiska z przeszłego tygodnia, nie śmiała