Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz4.pdf/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zeskoczyła z łóżka, włożyła szlafroczek i otworzyła okno.
Ojciec stał na murawie.
— Obudziłem cię, żeby uspokoić — rzekł — spojrzyj. Widzisz ten cień w okrągłym kapeluszu.
I pokazał jej cień na trawniku w istocie dość podobny do widma mężczyzny w okrągłym kapeluszu. Był to cień, padający od komina z gzemsem, sterczącego na dachu sąsiednim.
Cozetta także się śmiała, wszystkie przypuszczenia smutne zniknęły i nazajutrz jedząc z ojciem śniadanie, żartowała sobie z duchów i cieniów kominowych, chodzących po ogrodzie.
Jan Valjean zupełnie się uspokoił; co do Cozetty, nie zwracała uwagi czy komin w istocie był w kierunku cienia, który widziała na murawie i czy księżyc był na tym samym punkcie nieba. Nie zapytywała się o to dziwactwo komina, co lękał się być schwytanym na gorącym uczynku i uciekał, gdy spojrzano na jego cień, boć cień zniknął, gdy obróciła się, a była tego pewną. Cozetta nie bała się już niczego. Zdawała się być mocno przekonaną i zupełnie jej wyszło z głowy, że ktoś mógł chodzić nocą po ogrodzie.
Jednakże w kilka dni potem nowy zdarzył się wypadek.