Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/383

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jąc potężny kawał tynku, i wrócił odbijając się od węgła, po przez izbę, szczęściem prawie pustą, by paść już bezsilnie u nóg Javerta.
W tej samej chwili Javert zbliżał się do małżonków Thenardier. Jedna z jego szerokich dłoni porwała za ramię babę, druga za łeb jej męża.
— Obrączki! tu! natychmiast! — zawołał.
Policjanci wpadli tłumnie i w kilka chwil rozkaz Javerta został wykonanym.
Thenardierowa złamana, spojrzała na ręce swoje skrępowane, spojrzała na skrępowanego męża i osunęła się na ziemie, płacząc głośno.
— Moje córki! — wołała.
— Już są w bezpiecznem miejscu — rzekł Javert.
Tymczasem policjanci spostrzegłszy pijaka chrapiącego za drzwiami, poczęli go wstrząsać. Obudził się, jąkając:
— A co? czy już po wszystkiem Jondrecie?
— Tak, tak, po wszystkiem — odpowiedział Javert.
Sześciu związanych złoczyńców pozostawiono stojących; mieli zresztą dawne swoje postawy widziadeł, i trzech z nich mieli twarze poczernione, trzech było w maskach.
— Zostańcie sobie w maskach — rzekł Javert.
I przepatrując ich, rzekł do trzech tak zwanych węglarzy:
— Jak się masz Urwipołciu; jak się masz Brujonie. Jak się masz Złamany Szelągu?
Potem zwracając się ku trzem zamaskowanym — rzekł do człowieka z obuchem:
— Jak się masz, Gumlemer?
A do człowieka z pałką:
— Jak się masz, Babciu?
A do brzuchomówcy:
— Witam cię, Claquesous.
W tej chwili spostrzegł więźnia złoczyńców, który od wejścia gromady policjantów nie wyrzekł był ani jednego słowa i siedział z głową spuszczoną.