Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/373

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to w tedy mój towarzysz da tylko szczutka Skowronce, i będzie po wszystkiem.
Teraz nie już przez poszanowanie ostatniej woli ojca, ale z powodów przywiązania swego, przez obawę niebezpieczeństwa tej, którą kochał, czuł się skrępowanym.
Straszliwe to, trwające już więcej godziny położenie, zmieniało pozór co chwila. Marjusz miał jeszcze siłę przypatrzyć z kolei wszystkie najdotkliwsze przypuszczenia, szukając nadziei, i nie znajdując jej nigdzie. Gwarny napływ jego myśli stanowił osobliwsze przeciwieństwo z grobową ciszą jaskini.
Pośród tego milczenia usłyszano skrzyp drzwi wchodowych, które się naprzód otwierały, potem zamykały.
Pan Biały poruszył się w swoich więzach.
— Otóż i nasza gospodyni — rzekł Thenardier.
Nie skończył był jeszcze mówić, kiedy w istocie Thenardierowa wleciała do izby czerwona, zadyszana, z pałającemi oczyma, i zawołała, uderzając się swemi ogromnemi rękoma po udach:
— Adres był fałszywy!
Złoczyńca, którego była wzięła z sobą, ukazał się także za nią, i schylił się wziąść napowrót swój obuch z kąta.
— Co? adres był fałszywy? — powtórzył Thenardier.
Ona ciągnęła dalej:
— Nie znalazłam nic; ulica świętego Dominika! numer 17! ani się tam śniło komu o jakim Urbanie Fabre! nikt nie wie nawet co to za zwierzę!
Zatrzymała się dla nabrania tchu, potem mówiła dalej:
— Mości Thenardier! ten stary pies wystrychnął cię na głupca! Bo też jesteś zanadto dobry, przyznam się; ja, żeby to tak na mnie, tobym zaczęła od tego, żebym go przerąbała na cztery ćwierci, a gdyby i to nic nie pomogło, tobym go kazała żywcem ugotować! Musiałby