Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jest całkowicie głucha. Nie ma ona żadnych innych przymiotów, ale ma ten jeden. To jest istna piwnica;, możnaby tu strzelić z armaty, a najbliższemu odwachowi zaledwieby się to zdało chrapnięciem pijaka. Tu pękająca bomba zrobiłaby zaledwie — paf! grzmot zaś zaledwie — pęc! Jest to mieszkanie wielce wygodne. Ale koniec końcem, nie krzyknąłeś pan ani razu, dobrze to jest bardzo, serdecznie panu tego winszuję, i szczerze panu powiem, jaki z tego wywodzę wniosek: Łaskawy panie, kiedy kto krzyknie, to wtedy przybywa? policja. A tuż za policją, co? sprawiedliwość. Otóż, ponieważ pan nie krzyczałeś, to zdaje się dowodzić, że wcale nie więcej od nas życzysz sobie przybycia policji, a za nią sprawiedliwości. Zdaje się bowiem (i oddawna to już mam na myśli), że panu mocno o to idzie, żeby coś nie wyszło na jaw. Z naszej strony, i nam także idzie o coś podobnego. W ten sposób rzecz postawiwszy, możemy się porozumieć.
Mówiąc to wszystko, Thenardier nie spuszczał wzroku z pana Białego i zdawał się zatapiać przeszywające promienie, wypadające ze źrenic jego oczu aż w głębiach sumienia swego więźnia. Zresztą mowa jego, nosząca cechę jakiegoś miarkowanego i tajonego zuchwalstwa, była przyzwoita i prawie nawet wyszukana; i w tym nędzniku, który jeszcze chwilę temu był tylko złoczyńcą, przebijał teraz człowiek, „co się kiedyś kierował na księdza.“
Milczenie, jakie był zachował więzień, ta ostrożność, która zdawała się dochodzić nawet aż do zapomnienia o bezpieczeństwie własnego życia, ten opór stawiony najprzeważniejszemu popędowi natury, który skłania do wydania krzyku, wszystko to, wyznać należy, od chwili kiedy o tem wspomniał Thenardier, dokuczało umysłowi Marjusza i przykro go zadziwiało.
Uwaga tak słuszna Thenardier’a, przyczyniała się do zaciemnienia jeszcze Marjuszowi tych tajemniczych tumanów, wśród jakich rozpływała mu się ta postać poważna i dziwna, której Courfeyrac rzucił bezmyślne