Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w milczeniu, skrzyżowawszy ręce na najbliższym tapczanie; a ponieważ się znajdował po za żoną Jondrett’a, zaledwie go tedy widać było.
Ten rodzaj przeczucia magnetycznego, który ostrzega nas o przybyciu kogoś nowego, sprawił, że pan Biały odwrócił się, prawie jednocześnie ze spostrzeżeniem Marjusza. Nie mógł powściągnąć wyrazu zdziwienia, który nie uszedł oka Jondrett’a.
— A! widzę że się pan przypatruje swojemu, surdutowi — zawołał Jondrette zapinając się z postawą pełną ugrzecznienia. Jakby na mnie zrobiony; doprawdy, bardzo mi w nim dobrze.
— Co to za człowiek? — spytał pan Biały.
— To? to sąsiad. Nie ma co zważać na niego.
Ów sąsiad miał osobliwszą powierzchowność. Jednak w okolicy przedmieścia Św. Marcela, znajduje się mnóstwo fabryk wyrobów chemicznych. Również wielu robotników z innych fabryk może miewać twarz uczernioną. Zresztą, cała osoba pana Białego tchnęła prostaczem i zarazem nieustraszonem zaufaniem. Mówił dalej:
— Przepraszam pana. O czemże to mówiliśmy przed chwilą, panie Fabantou?
— Mówiłem, zacny i ukochany opiekunie — ciągnął Jondrette, wsparłszy się łokciami na stole i wlepiając w pana Białego wzrok wryty i rozczulony, dość podobny do spojrzenia węża boa; — mówiłem panu, że mam obraz do sprzedania.
Zrobił się lekki szmer u drzwi. Wszedł drugi jakiś człowiek, i usiadł jak i pierwszy na tapczanie, po za Jondrettą. Miał jak i pierwszy ręce obnażone, i na twarzy powłokę z atramentu, czy z sadzy.
Jakkolwiek ten człowiek istotnie wśliznął się był pocichu do izby, nie przeto jednak pan Biały go spostrzegł.
— Nie ma na to co uważać — rzekł Jondrette. To są domownicy. Mówiłem tedy, że z całej prze-