Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A to na co?
— Żeby było na czem siedzieć.
Marjusz uczuł dreszcz po wszystkich członkach, słysząc, jak Jondretta odpowiedziała na to w sposób najspokojniejszy:
— A! to pójdę po prostu pożyczyć od sąsiada.
I szybkim zwrotem rzuciła się ku drzwiom, i wyszła na korytarz.
Stało się to tak prędko, że Marjusz ani mógł zdążyć zejść z komody i wsunąć się pod łóżko.
— Ale weź z sobą świecę — zawołał Jondrette.
— Nie trzeba — rzekła — toby mi tylko zawadzało. Mam i tak dwa krzesła do zabrania. Zresztą, księżyc świeci.
Marjusz usłyszał, jak ciężka ręka baby szukała omackiem klucza w jego zamku. Wreszcie drzwi się otworzyły. Pozostał nieruchomy, jakby przybity do miejsca i zdrętwiały od przerażenia.
Stara weszła.
Okienko w dymniku przepuszczało słaby promień księżyca pomiędzy dwiema grubemi smugami cienia. Jedna z tych smug zasłaniała najzupełniej ścianę do której się przycisnął Marjusz, i to w taki sposób, że zupełnie w niej znikał.
Stara obejrzała się w około, nie spostrzegła Marjusza, wzięła dwa krzesła, jedyne jakie były w pokoju i odeszła, hałaśliwie trzaskając drzwiami za sobą.
Wkrótce była znów z powrotem w swojej izbie.
— Ot masz dwa krzesła.
— A tu znów jest latarnia — rzekł mąż. Schodź żywo.
Odeszła natychmiast, a Jondrette został sam.
Ustawił dwa krzesła po dwóch stronach stołu, poruszył dłuto wśród węgli, postawił przed kominem kawałek starego parawanu, ażeby zasłaniał fajerkę; potem udał się do kąta, w którym leżała kupa postronków, i schylił się, coś pomiędzy niemi rozpatrując.
Marjusz poznał wtedy, że to, co brał był dotąd za