Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ków. Wszystko to, oczom kogoś, któryby nie wiedział co to się tam takiego przygotowywało, mogło się zarówno zdawać rzeczą złowrogą, jak i bardzo zwyczajną. Izba oświetlona w ten sposób, wyglądała raczej na kuźnią, jak na czeluście piekielne; ale Jondrette znowu przy blaskach tych podobny był raczej do szatana, jak do kowala.
Gorąco żaru było tak silne, że świeca stojąca na stole topniała od strony fajerki, i knot był prawie obnażony. Stara ślepa latarka mosiężna, godna Diogenesa, któryby się stał Cartouch’em, stała na murku komina.
Ponieważ fajerka ustawiona była w samem ognisku, obok głowni prawie już zgaszonych, wszystkie jej zatem wyziewy ulatywały przez rurę od komina, w skutek czego nie wydawała najmniejszego zapachu.
Księżyc, wpadający po przez cztery szyby okna, rzucił białawe światło w izbę poczerwieniałą i rozgorzałą; i dla poetycznego umysłu Marjusza, który umiał marzyć nawet w chwilach czynu, wydawało się to jakby myślą niebieską, wplatającą się w udręczające sny ziemskie.
Powiew wiatru, wpadający przez stłuczoną szybę, przykładał się do rozpraszania zapachu węgla; co służyło do zatajenia obecności fajerki.
Jaskinia Jondrettów, jeżeli sobie przypomniemy poprzedni opis rudery Gorbeau, doskonale przypadała na miejsce spełnienia czynu gwałtownego i tajemniczego, i na schronienie dla zbrodni. Była to najbardziej odosobniona izba, najbardziej odosobnionego domu, na najodludniejszym bulwarze z całego Paryża. Gdyby zasadzka nie istniała już na świecie, tamby ją pewnie wynaleziono.
Cała szerokość domu, i pełno niezamieszkałych, pustych izdebek, oddzielało tę dziurę od bulwaru, a jedyne okno, które miała, wychodziło na puste place, otoczone murami i parkanami.