Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie — odpowiedziała córka; ale że klucz tkwi w zamku, widać że wyszedł.
Ojciec zawołał znowu:
— Ale jednak wejdź zobaczyć.
Drzwi się otworzyły i Marjusz ujrzał na progu starszą Jondrettę ze świecą w ręku.
Była zupełnie taka sama jak zrana, tylko, że jeszcze więcej przestraszająca przy tej światłości.
Szła prosto do łóżka; Marjusz miał chwilę niewysłowionej obawy, ale przy łóżku znajdowało się zwierciadło wbite w ścianę, i tam to jedynie kierowały się jej kroki.
Wspięła się na palcach i zaczęła się w niem przeglądać! Jednocześnie słychać było brzęk żelaztwa, poruszanego w izbie sąsiedniej.
Poczęła sobie gładzić włosy dłonią i uśmiechać się do zwierciadła, śpiewając przy tem tym swoim złamanym i grobowym głosem:

Miłostki nasze trwały tydzień cały,

Lecz szczęścia chwile jakże lecą szybko!
I wartoż było kochać się tak krótko?
Miłość by wiecznie trwać powinna,

Wiecznie i wiecznie!

Marjusz drżał cały. Zdawało mu się rzeczą niepodobną, żeby dziewczyna nie dosłyszała jego oddechu.
Poszła ku oknu i spoglądała przez szybę, mówiąc głośno, w ten sposób na pół obłąkany, który jej był właściwy:
— Jaki też to Paryż brzydki, kiedy włożył na siebie koszulę! — rzekła.
Wróciła znowu do zwierciadła, i tam przeglądała się i mizdrzyła, przypatrując się sobie w rozmaitych postawach, to wprost, to z boku, to różnie.
— No, cóż ty tam robisz tak długo? — zawołał ojciec.
— Szukam pod łóżkiem i pod meblami — odpowiedziała, muskając sobie ciągle włosy. Niema nikogo.