Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Doszedłszy do ulicy Małego-Gentilly, zwrócił się na lewo i wszedł szybko na ulicę Małego Bankiera. Zmrok zapadał, śnieg, który był ustał na chwilę, znowu zaczynał padać. Marjusz zaczaił się jeszcze za węgłem na rogu ulicy Małego Bankiera, która była pusta jak zwykle, i nie poszedł dalej za Jondrette’m. Na dobre mu to wyszło, gdyż doszedłszy do nizkiego muru, po za którym Marjusz słyszał rozmawiających dwóch ludzi, Jondrette obrócił się, i upewniwszy się, że nikt za nim nie idzie i nikt go nie widzi, przeskoczył mur i zniknął.
Pusta przestrzeń, którą ten mur otaczał, przytykała do tylnego podwórka pewnego niegdyś właściciela powozów do najęcia, człowieka podejrzanego, który był zbankrutował, i który posiadał jeszcze kilka starych pojazdów pod szopami.
Marjusz pomyślał sobie, że nie będzie od rzeczy, korzystając z nieobecności Jondrett’a, wrócić do domu; zresztą, robiło się już późno. Co wieczór, Imćpani Burgon, wychodząc na miasto dla pomywania naczyń po domach, miała zwyczaj zamykać drzwi od ulicy, które tym sposobem bywały zamknięte zaraz od zmroku. Ponieważ Marjusz dał był swój klucz inspektorowi, wiele mu zależało na tem, żeby się pośpieszyć.
Wieczór już nadszedł, noc nawet prawie była zapadła, i na widnokręgu w przestrzeniach nieskończoności znajdował się tylko jedyny punkt oświecony jeszcze przez słońce, był to księżyc.
Podnosił się on czerwony, z po za płaskiej kopuły gmachu Salpêtriere.
Marjusz doszedł spiesznemi krokami do Numeru 50 — 52. Drzwi wchodowe zastał jeszcze otwarte. Wszedł po schodach na palcach, i prześliznął się cichaczem wzdłuż muru korytarza aż do swego pokoju. Korytarz ten, jak to sobie łatwo przypomnimy, po obu swoich stronach miał szeregi izdebek, które w tej chwili wszystkie były próżne i do najęcia. Zwykle pani Burgon zostawiała drzwi od nich pootwierane. Prze-