Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę mi go dać — rzekł inspektor.
Marjusz wyjął swój klucz z kieszeni, dodał:
— Zdaje mi się, że nieźle pan zrobisz, jeżeli przyjdziesz w dobrej assystencji.
Inspektor rzucił Marjuszowi spojrzenie, jakiemby Wolter obdarzył studenta z prowincji, któryby mu się chciał przysłużyć rymem; jednem poruszeniem zagrążył obie swoje ogromne ręce w dwie niezmierne kieszenie swojego surduta, i wyciągnął z nich dwie małe krucice stalowe z rodzaju pistoletów zwanych pięściami. Podał je Marjuszowi, mówiąc mu krótko i węzłowało:
— Weź pan to. Wróć do siebie. Ukryj się w twoim pokoju, żeby myślano, żeś wyszedł. Krucice są nabite. Każda dwiema kulami. Trzeba na wszystko mieć baczność. Od tego jest dziura w murze, jakeś mi to pan powiedział. Oni się zejdą. Trzeba im trochę popuścić. Kiedy pan osądzisz, że już dosyć, i że będzie pora potemu; wypalisz z krucicy. Byle nie zawcześnie. Resztę proszę już mnie zostawić. Strzał w powietrze, w sufit, gdzie bądź. Nadewszystko, nie zawcześnie. Doczekasz pan początku wykonania czynu. Jesteś adwokatem, to musisz wiedzieć co to jest.
Marjusz wziął krucice i włożył je w boczne kieszenie swojego surduta.
— Tak nie można, to nadto sterczy, to będzie widać. Włóż je pan lepiej w kieszenie od spodni.
Marjusz zrobił jak mu zalecono.
— A teraz — mówił dalej inspektor — niema ani chwili do stracenia dla nikogo. Która godzina? Pół do trzeciej. Wszak to naznaczono na godzinę siódmą?
— Na szóstą — rzekł Marjusz.
— To jeszcze mam czas przed sobą — rzekł inspektor, ale ani na jotę więcej, jak to, co potrzeba. Nie zapomnij pan ani słowa z tego com ci powiedział. Paf! Ma być jeden strzał z krucicy.