Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I ciągnął dalej przez zęby, raczej mówiąc do siebie jak do Marjusza:
— Może tam być nieco Szarego-Matusa w tem wszystkiem.
Słowo to uderzyło Marjusza.
— Szary-Matus? — rzekł. Istotnie, słyszałem także i to słowo.
Tu opowiedział inspektorowi zasłyszaną przez siebie rozmowę człowieka długo-włosego z brodatym, siedzącym w śniegu, po za murem uliczki Małego Bankiera.
Inspektor mruknął do siebie:
— A! długowłosy to jest pewnie Brujon, a brodaty musi być Złamany Szeląg.
Powiedziawszy to, znowu spuścił w dół oczy, i rozmyślał przez chwilę.
— Co do Dziadka Ktosia, zaczynam go się domyślać. Masz tobie, otóż i spaliłem sobie surdut. Zawsze te cymbały przepalić muszą te przeklęte piece. Numer 50 — 52. dawna posiadłość Gorbeau.
Następnie spojrzał na Marjusza.
— Proszę mi powiedzieć, więc się widziało tylko tego z długiemi włosami i brodatego?
— Widziałem także Panchaud’a, jak to już powiedziałem.
— A czy nie uwijał się tam jaki djabli elegancik pomiędzy niemi?
— Nie.
— Ani jaki ogromny tęgi drab, podobny do słonia z ogrodu Botanicznego?
— Nie.
— Ani stary lis, który wygląda trochę na kuglarza?
— Nie.
— Co do czwartego, tego nikt nigdy nie ogląda, nawet jego przyboczni, podręczni, spełniacze rozkazów. Wcalebym się nie dziwił, gdyby go i znać nie było w całej tej sprawce.