Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szowi. Była jeszcze druga sprzyjająca okoliczność, która dozwoliła Marjuszowi słyszeć wszystkie szczegóły rozmowy, to jest, że śnieg obficie upadły przygłuszał turkot powozów na bulwarze.
Oto co Marjusz usłyszał następnie:
— Widzisz już go mamy, tego Krezusa; już jak byśmy go trzymali w rękach. To tak; to już ułożone. Gadałem z ludźmi. Ma tu przyjść o szóstej wieczór, ze swoimi sześćdziesięcioma frankami, łajdaczysko! Widziałaś jakem ja mu to wyrecytował to wszystko; i te sześćdziesiąt franków, i tego tam gospodarza, i termin niby, jak by to tam był jaki termin dla mnie; prawda, że to było wcale nie głupio? Przyjdzie tedy o szóstej, o tym czasie nasz sąsiad idzie jeść, a stara Burgon pomywa naczynia w mieście. Nie będzie tedy żywego ducha prócz nas w domu. Sąsiad nie wraca nigdy przed jedenastą. Zresztą dziewczęta będą pilnowały. A ty nam pomożesz. Zobaczysz jak mu ślicznie wyprzątniemy kieszenie.
— A jak sobie nie da wyprzątnąć spytała kobieta.
Jondrette machnął ręką w sposób złowrogi i rzekł:
— To go sami sprzątniemy.
I zaczął się śmiać.
Po raz to pierwszy, Marjusz widział go śmiejącego się. Śmiech jego był zimny i cichy, i mimowolnie przeszywał dreszczem.
Jondrette otworzył szafę ukrytą w ścianie tuż przy kominie, i wyciągnął z niej starą czapkę, którą sobie włożył na głowę, wyczyściwszy ją wprzódy od niechcenia rękawem.
— A teraz — rzekł — wychodzę. Mam jeszcze do pogadania i z tym i z owym. Trzeba rzecz zrobić jak się należy. Zobaczysz jak to pójdzie wybornie. Zabawię na mieście jak może być najkrócej, to pyszna gratka; a ty zostań w domu.
I powpychawszy obie pięście w kieszenie od spodni, jakiś czas stał zamyślony, potem zawołał: