Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po kilku chwilach milczenia, przybliżył się do żony, stanął przed nią ze skrzyżowanemi na piersiach rękoma, tak samo jak pierwej nieco, i rzekł:
— A wiesz ty co ja ci jeszcze powiem?
— No cóż takiego? — spytała.
Odpowiedział jej krótko i z cicha:
— To, że będzie z tego nie mało pieniędzy.
Kobieta przypatrywała mu się czas jakiś wzrokiem, który zdawał się mówić: Czy się jemu klepki pomięszały we łbie?
— Ten zaś mówił dalej:
— Kroćset piorunów; już też trochę za długo należę do bractwa Zdychaj-z głodu-jak-masz-ogień, Zdychaj z chłodu-jak-masz-chleb; już mi się nareszcie i przejadło biedy; dźwigałem-ci ja i za siebie i za drugich. Już mi się i odechciało żartów, już mi się to przestało wydawać pociesznem. Do psa z facecjami! Miły Boże! toż i ja radbym jeść ile mi się żąda, i pić wedle gardła, zrzeć, spać, leżeć do góry brzuchem. Teraz na mnie kolej. Ja także, zanim mnie djabli porwą, chciałbym być miljonowym panem.
Przeszedł się znowu po izbie i dodał:
— Tak jak drudzy.
— Co się tam tobie roi po głowie? — rzekła kobieta.
Wstrząsnął głową, przymrużył oko, i natężył głos, jak kuglarz jarmarkowy, który się zabiera do pompatycznej przemowy:
— Co mi się roi? no, to ja ci powiem.
— Cicho mruknęła baba, tylko nie tak głośno, bo to są może interesa, które nie każdy powinien słyszeć.
— He, i kogóż ty się boisz? może sąsiada? Widziałem tylko co, jak sobie wyszedł na miasto. Z resztą, czy to on co słyszy, ten drągal? a potem powiadam ci, że widziałem jak wychodził.
Jednak, na wszelki wypadek, zniżył nieco głos, nie tyle jednak, żeby jego słowa mogły ujść Marju-