Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No cóż? proszęż mi odpowiedzieć — rzekł Marjusz: — Czegóż panna chcesz jeszcze odemnie?
Podniosła ku niemu swój wzrok przygasły, gdzie zdawał się rozniecać jakiś blask niewyraźny, i rzekła:
— Panie Marjusz, wyglądasz pan smutny. Co panu takiego?
— Mnie? — rzekł Marjusz.
— Tak, panu.
— Mnie nic.
— Ale nie, coś panu jest.
— Powiadam, że nic.
— A ja powiadam, że coś.
— W każdym razie proszę mi dać pokój i zostawić mnie samego.
Marjusz probował znowu drzwi zamknąć, ale ona je przytrzymywała.
— Przepraszam pana — rzekła — niech się pan nie gniewa. — Wiem, że pan nie bogaty, a jednak dobry bardzo. Bądź pan dobrym i teraz. Dziś rano z łaski pana miałam co zjeść, powiedz mi pan teraz: co to panu takiego? Pan ma jakieś zmartwienie, to przecie widać. Ja nie chcę, żebyś pan miewał zmartwienia. Ale co tu radzić na to?
Jeżelibym się panu na co przydać mogła, to mnie proszę używać. Nie chcę wiedzieć pana sekretów, nie potrzebuje mi się pan z niczem zwierzać. Ale przecież i ja się mogę przydać na co. Mogę i panu dopomódz, kiedy mogę dopomagać mojemu ojcu. Kiedy potrzeba zanieść gdzie list, iść do jakiego domu, rozpytywać się od drzwi do drzwi, znaleźć jak i adres, chodzić za kim, to już ja jestem od tego. To też może mi pan otwarcie powiedzieć: co panu jest? a ja pójdę pogadać z kim potrzeba; czasem jak się pogada i to i owo, to się zaraz i rzecz ułoży, i wszystko się załatwi. Niechże pan się namyśli czybym ja się panu na co nie przydała.
Słowa jej istotnie nastręczyły pomysł Marjuszowi. Tonący chwyta się choćby i brzytwy.