Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.






XI.
Nędza ofiaruje swą pomoc boleści.

Marjusz wstępował powoli po schodach rudery. W chwili kiedy miał wejść do swojej izdebki, spostrzegł po za sobą, w korytarzu, że szła za nim starsza Jondretta. Widok tej dziewczyny wstręt w nim sprawiał. Jej to dał był owe nieszczęśliwe pięć franków; było już zapóźno odebrać je nazad; zresztą i kabrjolet już był odjechał, i dorożka była już daleko. A potem, onaby mu była i tak nie oddała pieniędzy. Co zaś do możności dowiedzenia się od niej czegokolwiek o zamieszkaniu nieznajomych, i myśleć o tem było daremnem. Widocznie i ona niewiele wiedziała w tym względzie, ponieważ list podpisany: Fabantou był zaadresowany: Do wielmożnego pana z kościoła Świętego Jakóba.
Marjusz wszedł do swego pokoju i chciał zamknąć drzwi za sobą.
Drzwi opierały się jego parciu; odwróciwszy się spostrzegł rękę, która nie dawała się drzwiom zamknąć.
— Co tam takiego znowu? — spytał. — Kto tam jest?
Była to starsza Jondretta.
— A! to ty, moja panno, — rzekł młody człowiek prawie ostro. — Znowu ty; czegóż chcesz znowu?
Zdawała się zamyśloną i nie patrzała mu w oczy. Nie miała już tyle śmiałości co zrana. Nie weszła do pokoju, tylko się zatrzymała w cieniu na korytarzu, gdzie ją widzieć można było przez drzwi uchylone.