Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

próżno bulwarem. Nie było nic innego do zrobienia, jak tylko wsiąść do tego kabrjoletu, i kazać jechać za dorożką. Był to sposób pewny, skuteczny i nie przedstawiający żadnego niebezpieczeństwa.
Marjusz skinął na woźnicę żeby stanął, i krzyknął mu:
— Biorę cię na godzinę.
Z pośpiechu zapomniał sobie zawiązać chustkę na szyi, miał też na sobie stary swój surdut od pracy, u którego brakowało guzików. Również i koszula jego była mocno poprzecierana na zakładkach gorsu.
Woźnica zatrzymał się, przymróżył oko, i wyciągnął ku Marjuszowi lewą rękę, naśladując prawą ruch palców człowieka, który liczy pieniądze.
— Co to znaczy? — rzekł Marjusz.
— To znaczy, że trzeba zapłacić z góry — rzekł woźnica.
Marjusz przypomniał sobie znagła, że nie miał wszystkiego jak szesnaście soldów.
— Ileż się będzie należało? — zapytał.
— Dwa franki.
— Zapłacę z powrotem do domu.
Woźnica za całą odpowiedź zaświstał sobie arję z Córki Regimentu, i zaciął konia.
Marjusz spojrzał za oddalającym się kabrjoletem wzrokiem obłąkanym. Dla dwudziestu czterech soldów, których mu nie dostawało, tracił swoją uciechę, swoje szczęście, swoją miłość. Zapadał znowu w ciemności; był już przejrzał i oto znowu stawał się niewidomym. Pomyślał z goryczą, i nawet, bo trzeba wyznać wszystko, z głębokim żalem, o pięciu frankach, które był dał przed kilku godzinami tej dziewczynie. Gdyby miał w tej chwili te pięć franków, byłby ocalony, mógłby wrócić do życia, mógłby raz wydobyć się z otchłani i ciemności, daleko pozostawiając za sobą opuszczenie, tęsknotę, osamotnienie; a tak nawiązywał znowu czarną nić swego przeznaczenia do tej pięknej złotej osnowy, która tylko co